Franciszek Maśluszczak bywał u Edwarda Dwurnika, spotykali się też na plenerach malarskich. Obu ich cechowała, jakże charakterystyczna dla wybitnych twórców, nieustająca aktywność. Ich mieszkania, będące przedłużeniem pracowni, zawalone są pracami zeskładowanymi na sztorc, ale i pokrywającymi ściany.
Franciszek Maśluszczak:
Edward Dwurnik kupił zakład rzemieślniczy i przekształcił go na pracownię i mieszkanie. Najpierw trzeba było przejść przez sień, w której stał samochód. Był dumny ze swoich samochodów. Zawsze miał nowe, a przede wszystkim – imponujące. Bywałem z zainteresowanymi jego twórczością w domu przy ul. Podgórskiej. Poznałem go na ASP, na wydziale malarstwa. Z tym, że dyplom robiłem dwa-trzy lata po nim.
Na tyłach Teatru Wielkiego, przy ówczesnym placu Zwycięstwa, był EMPiK. Wystawiano tam obrazy Dwurnika. Przy ul. Traugutta, w pobliżu ASP, na ścianie budynku była jego praca, której teraz nie ma. Za czasów dyrektorowania Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Nowym przy ul. Puławskiej wykonał rodzaj grafitti na obskurnym tynku z liszajami w przejściu na podwórko, gdzie można było dojść do sceny kameralnej. Kilkakrotnie byłem z nim na plenerze twórców. Był wesołkiem i bawił swym szyderstwem, ale nie żeby komuś zaszkodzić.
Oglądałem ten jego świat, różnorodny, te jego domy. Mówił o sobie, że jest robotnikiem sztuki. Pracowity od rana do nocy. Bardzo dużo malował. Powstawały obrazy, rysunki, portrety. Pisał na obrazach dane życiorysowe osób mieszkających w tych domach. Malował życie: chłopa, który bije babę pod płotem; psa ciągnącego kogoś za portki; na placu Zamkowym pływały łabędzie, psy paliły fajki… Jego obrazy były z pomysłem, malowane z wyobraźni, były zagęszczone, z dużą ilością narracji. Nie zdobił, nie upiększał, były to świetne kompozycje.
W ostatnim roku miał bardzo dużo wystaw. Nie były w kolorystyce niebieskiej. Używał czarnej farby z tuby. Wyglądały jak szkice.
Notował: Andrzej Rogiński
Wkrótce opublikujemy materiał o związkach Edwarda Dwurnika z Sadybą.