Z Kamilem Chojnowskim rozmawia Rafał Dajbor
– Skąd wziął się Panu pomysł, by – nie będąc ani zawodowym reżyserem, ani producentem, ani aktorem – nakręcić film sensacyjny i w dodatku zagrać w nim główną rolę?
– Od zawsze pasjonowały mnie sporty walki, od kilku lat zajmuję się nimi także zawodowo. Przez jakiś czas byłem nawet trenerem. Jeśli zaś chodzi o kino, to wychowałem się na kinie akcji, zwłaszcza na filmach, w których grał Jean-Claude Van Damm. Zawsze uwielbiałem atrakcyjne sceny walki. Tymczasem nie widziałem w polskim kinie dobrze zrobionej takiej sceny.
– Naprawdę nie widział Pan w żadnym polskim filmie ani jednej sceny walki, która by się Panu podobała?
– Mówiąc zupełnie szczerze – nie.
– Jak Pan myśli – dlaczego to w polskim kinie jakoś nie wychodzi?
– Często się nad tym zastanawiałem. Wydaje mi się, że polscy aktorzy nie umieją takich scen grać, a twórcy filmów sensacyjnych nie potrafią takich ujęć dobrze nakręcić. Postanowiłem więc spróbować samemu. Z nakręconych dziesięciu godzin materiału zmontowałem dwuipółminutowy filmik, który umieściłem na Facebooku i YouTube. Bardzo się podobał.
– To właśnie te dobre opinie sprawiły, że zaczął Pan myśleć o normalnym, pełnometrażowym filmie fabularnym?
– Tak. Poza tym widzę, że w kinie pracuje dziś dużo młodych ludzi, którzy kręcą naprawdę świetne rzeczy w różnych gatunkach filmowych. Moim ulubionym gatunkiem jest kino akcji. Postanowiłem więc spróbować samemu napisać scenariusz.
– Ten scenariusz jest już gotowy?
– Prawie gotowy. Jeszcze go piszę.
– Rozumiem, że najważniejszym punktem filmu, jego znakiem rozpoznawczym, mają być dobre sceny walki. Ale scenariusz to także fabuła. O czym ma opowiadać Pana film?
– Cała akcja zawiązuje się wokół sytuacji, w której pewien facet przejeżdża przez miasto, zatrzymuje się w hotelu, wchodzi do restauracji i widzi czterech kolesi, którzy zachowują się bardzo źle. Mówiąc wprost – biją kobietę. Postanawia zareagować, a ponieważ jest mistrzem sztuk walki – daje im niezłego łupnia. Tyle tylko, że ci czterej to członkowie miejscowej grupy przestępczej, która w tej sytuacji nie zamierza oczywiście odpuścić tego, że czterech jej przedstawicieli dostało lanie na swoim terenie. Tak zaczynają się perypetie głównego bohatera.
– Miastem, w którym zadzieje się ta cała akcja ma być Warszawa?
– Może nim być Warszawa, ale równie dobrze może to być mniejsze miasto, takie jak na przykład mój rodzinny Ożarów Mazowiecki. To, gdzie będzie działa się akcja jest dla mnie, przynajmniej w tej chwili, drugorzędne.
– To Pan wcieli się w głównego bohatera?
– Oczywiście że tak! A kto za mnie zagra te wszystkie sceny walki (śmiech)
– Domyślam się jednak, że film nie będzie się składał z samych scen walki. Ponadto w każdym kinie akcji są bohaterowie drugoplanowi, którzy nie uczestniczą w scenach związanych z walką, ale za to muszą swoje role dobrze zagrać. Czy w związku z tym planuje Pan zatrudnić także zawodowych aktorów?
– Jasne. Jestem już zresztą w rozmowach z kilkoma osobami, których nazwisk na tym etapie rozmów nie chcę jeszcze zdradzać. Bo to prawda, że niektóre role będą musiały być zagrane przez profesjonalnych aktorów. Zresztą aktorzy zagrają też sceny walki. To naprawdę nie jest aż taka „wiedza tajemna”, żeby nie dało się tego nauczyć. Poza tym atrakcyjność scen walki nie polega na sfilmowaniu udawanego starcia, tylko także na odpowiednim montażu.
– Czy ma Pan na ten projekt filmowy fundusze? Trudno nakręcić dobry film bez pieniędzy…
– Jak na razie sam wykładam pewną ilość środków, bo bardzo mi na tym filmie zależy. Fajne kino akcji to nie tylko walka, ale też pościgi. Mam trzy samochody i zamierzam je wykorzystać na planie do tego celu. Pewnie w niektórych scenach będą potrzebni kaskaderzy, ale marzy mi się, by jak najwięcej zrobić samemu. Tak, by to wszystko było „moje”. Wracając do pieniędzy – Podobnie jak z aktorami, rozmawiam także z tymi, którzy ewentualnie mogliby wyłożyć na mój film jakąś kwotę pieniędzy, a potem czerpać zyski z dystrybucji. Wraz z operatorami, bardzo fajnymi kolegami: Michałem Słomką, Piotrem Małachowskim i Grzegorzem Ulanowskim, z którymi zrobiliśmy ten pierwszy, krótki film, chcemy jednak mieć wpływ na całość. Nie bardzo podobałaby nam się sytuacja, w której ktoś, kto płaci – stawia jakieś nadmierne wymagania. Po prostu chciałbym jak najwięcej zrobić sam, a nawet jeśli pewne rzeczy komuś odstąpię, to chcę mieć jednak nad wszystkim kontrolę. Po prostu mieć oko na ten film, bo to ma być mój film.
– Wspominał Pan, że wychował się na filmach z Van Dammem. A czy jeszcze kogoś z mistrzów sportów walki grających w filmach Pan szczególnie lubi? Chuck Norris? Steven Seagal? Dolph Lundgren?
– Za Norrisem i Lundgrenem nigdy nie przepadałem, natomiast Steven Seagal też jest według mnie świetny w scenach walki. Podoba mi się także Scott Atkins, zaś moim ulubionym filmem akcji jest akurat film, w którym gwiazdą był Arnold Schwarzenegger. A jest to „Predator”.
– Jak rozumiem – Pana film to ma być normalne, pełnometrażowe kino?
– Takie jest założenie. Maksymalna długość filmu według moich zamierzeń to 90 minut. Ale być może film będzie krótszy. Najważniejsze, by nie był nudny. Ma to być wciągające, mocne, męskie kino akcji, ze znakomitymi scenami walk i pościgów. Wkładam w to maksimum serca i sił. Bo jeśli miałbym to kręcić „na pół gwizdka”, to lepiej nie kręcić w ogóle.
– Czy zdjęcia już ruszyły?
– Jeszcze nie, ale chciałbym, by ruszyły jak najszybciej. Wiem, że jeszcze nie skończyłem ostatecznie scenariusza, nie mam też jeszcze tytułu. Ale jak zacznie się coś wokół filmu dziać, to mnie samego zmobilizuje to do dalszej pracy. Rozmawiałem już z pewną osobą, dość medialną, która jest gotowa w moim filmie zagrać, a także napisać do niego ścieżkę dźwiękową.
– To jednorazowy zamysł, czy…?
– Jeżeli pierwszy film się spodoba, na co bardzo liczę, to będę chciał kręcić kolejne filmy. Filmy, w których polscy widzowie zobaczą w końcu naprawdę dobre sceny akcji. Atrakcyjne pościgi i dobre walki na profesjonalnym poziomie.
– Myśli Pan o premierze kinowej? Bo domyślam się, że trochę szkoda pełnometrażowy film pokazywać tylko na portalach społecznościowych?
– Oczywiście, że myślę o kinie i jestem pewien, że jeśli ten film będzie dobry, jeśli będzie promowany jako kino, w którym najważniejszą rolę pełnią świetne, niewidziane dotychczas w polskich filmach sceny walki, to znajdzie się dystrybutor, a i widzowie chętnie na taki film przyjdą do kin.