sobota, 25 stycznia

Manipulują nie tylko hejterzy

Google+ Pinterest LinkedIn Tumblr +

Nie jest łatwo informować mieszkańców o tym, że się kandyduje na radnego dzielnicy/miasta w wyborach samorządowych, bo: trzeba mieć „grubą skórę” i odporność na hejt (nie krytykę a właśnie HEJT); Wielu mieszkańców z sąsiedztw, „aktywistów”  internetowych, tylko po to aby zaistnieć w Internecie, zdobyć trochę „lajków” próbuje sylwetkę kandydata oczernić, zniechęcić do niego innych, zohydzić (często w niewybrednych słowach); Najczęściej dotyka to  kandydatów, którzy są niezwiązani z „wiodącymi partiami” , bo chyba utrwalone jest z okresu minionego, że niedobrze jest narazić się „władzy”, a niezależni są raczej niepokorni … więc lepiej im „dowalić”.

Wydaje się, że jeszcze musi dużo czasu upłynąć, zanim rodacy pojmą, że poprawę ich życia zagwarantują sąsiedzi z „małych ojczyzn”, a nie żołnierze partyjni maszerujący zgodnie z rozkazami ze „sztabów”, zarządów, politbiur, przekazywanych przez kolejne szczeble partyjnych biurokratów. Jako samorządowiec z osiedla Muranów od ponad 7 lat walczący o moje otoczenie, w momencie, gdy zdecydowałem się kandydować do rady gminy (Warszawy) spotkałem się z taką ilością bezpodstawnego, bezprzedmiotowego, bezinteresownego hejtu, z jakim dotąd nie miałem do czynienia. Dochodzę do przekonania, że w naszym „piekiełku” nie potrzeba diabłów… sami nie pozwolimy, aby aktywiści lokalni bez nominacji partyjnych mogli tworzyć samorząd lokalny, dzielnicowy czy miejski.

Opinie wielu internetowych hejterów (często z sąsiedztwa) o bezpartyjnych kandydatach zarzucają im, że: Bo nie ta liga; Nic nie zrobili; Kolejni „skaczący na kasę”: Kieruje nimi arogancja; … i to te najłagodniejsze. I nic dla tych „aktywistów” internetowych nie znaczy, że to sąsiedzi, ludzie z ulicy obok, osiedla i chcą, żeby nam wszystkim żyło się łatwiej. A im więcej kandydat zrobił dla swoich bliższych i dalszych sąsiadów, tym jest bardziej atakowany.
Trochę inaczej jest w rozmowach bezpośrednich z mieszkańcami. Tu krytyki mniej, ale niewiedza przeraża. Parę przykładów z jednej godziny w Śródmieściu:

– Dzień dobry, kandyduję jako bezpartyjny do samorządu.

Mieszkaniec : Ja już wiem na kogo będę głosować.

A do rady miasta, dzielnicy?

Mieszkaniec: To jeszcze do rady mamy kogoś wybierać? A co wy tam w radzie robicie?

Po wyjaśnieniach, czym jest rada gminy/dzielnicy
Mieszkaniec.: no to ja na was może zagłosuję – dajcie ulotki.
Inny mieszkaniec
A gdzie są list kandydatów wszystkich komitetów do Rady Warszawy czy Rady Dzielnicy?
Odpowiadamy, że jeszcze nie wywieszone.
Mieszkaniec: W poprzednich wyborach o były wywieszone razem z obwieszczeniami… to dlaczego teraz nie?
Odpowiadamy, że to kompetencja Komisji Wyborczej.
Mieszkaniec: A zmienicie to? No to dajcie ulotki, może na was zagłosuję…
Inna rozmowa.

– Kandydujemy do Rady Warszawy jako bezpartyjni.

Mieszkaniec: To nie są wybory na prezydenta? W telewizji przecież pokazywali tych 14 czy 16 ale to nie wy… to ja nie wiem.

No to może proszę wziąć ulotki, to się pan/pani dowie

Mieszkaniec: No to dajcie te ulotki, poczytam przy obiedzie.
Kto mi odpowie:
Dlaczego miejska i dzielnicowe komisje NIE PUBLIKUJĄ list do rad miasta i dzielnic?
Dlaczego te wybory traktowane są jako swoisty ranking kandydatów na prezydenta, a o rzeczywistych gospodarzach czyli radnych nikt nie wspomina?
Czy to kolejny sposób na ogłupianie mieszkańców i wmawianie im rządów jednoosobowych w samorządzie?

Media tzw. mainstreamu traktują wybory samorządowe niemal jak konkurs na Miss (Mistera) Samorządu, w którym występują kandydaci/kandydatki na prezydenta…  O tym, że wybieramy przede wszystkim radnych do samorządu ani słowa. A tzw. debata prezydencka promowała błazeństwa niektórych kandydatów. Jedyne merytoryczne wypowiedzi (tak na prawdę tylko dwóch kandydatów) zginęły w populistycznym bełkocie. I ten show kandydata „rezygnującego” z barw partyjnych. To wprowadzanie w błąd. To zapowiedź upartyjnienia samorządu.

Ryszard Krzysztofowicz

bezpartyjny kandydat do Rady Warszawy z Okręgu Ochota Śródmieście

Udostępnij

About Author