piątek, 24 stycznia

Krajobraz po bitwie

Google+ Pinterest LinkedIn Tumblr +

Jerzy Karwelis

Partyjny plebiscyt popularności, dla zmylenia obywatela nazwany wyborami samorządowymi, właśnie dobiegł końca. Już w dniu ogłoszenia wyników spełniło się to, co prorokowało wielu – temat samorządów odszedł na dalszy plan – partie, najpierw półsłówkami, a potem już całymi frazami mówiły o pierwszym kroku w wyborczym maratonie. Tematy samorządowe zniknęły jak zdmuchnięte, partyjni eksperci, niedawni specjaliści od samorządności terytorialnej, zaczęli już wymądrzać się na tematy europejskie.

Cały ten plebiscyt okazał się grą o sumie zerowej. Miał przecież wykazać poparcie lub regres dobrej zmiany, a w końcu wyniki samorządów można tłumaczyć na sto sposobów, więc każde z plemion uznało się za zwycięzcę. Koalicja Obywatelska wygrała w wielkich miastach, PiS wygrał w sejmikach, ale miał nie być zdolny do utworzenia koalicji. Znowu powtórzył się cykliczny rytuał – w 70 % gmin wygrali niezależni i bezpartyjni samorządowcy, zaś plemienne media ekscytują publiczność sprzecznymi wynikami dającymi zwycięstwo faworyzowanym obozom. I po co w ogóle był ten plebiscyt? Odbyty w dodatku kosztem samorządu. Dlaczego kosztem?

Prekampanie, czyli rozpoczęcie promocji kandydatów jeszcze przed wyborami, festiwal sprzecznych i kuriozalnych sondaży kompletna polaryzacja przekazu medialnego wytworzyły w publiczności fałszywe poczucie, że poza wojną PiS i anty-PiS nie ma już żadnego życia. Trudno było zobaczyć w telewizji kogokolwiek spoza dwójpolówki podziału politycznego kraju.

Największą ofiarą tego boju o wszystko stała się Warszawa, upatrzona przez oba plemiona jako spektakularne pole starcia dobra ze złem, ciemności ze światłością. Warszawiacy tak przestraszyli się agresywnej kampanii PiS-u, że pobili rekord frekwencji głosując w odruchu obronnym za ich zdaniem najsilniejszego antagonistę największego zła. Znowu zagrały emocje (te negatywne), znowu nikt nie pytał się o programy czy środki na ich realizację. Warszawiacy zagłosowali za mniejszym złem, czyli przyjęli wybór polityczny, nie samorządowy.

W rezultacie Warszawa nie wie, jak będzie zarządzane miasto, jakie programy będą realizowane. Wie tylko, że w mieście nie będzie rządził PiS. Czy to wystarczy, by być spokojnym o losy stolicy? Czy to wystarczy, by rozliczać nowe władze z obietnic, a częściej z zaniechań?

Festiwal polityki krajowej odbyty w sercu Polski szybko odejdzie w niepamięć. Zostanie prozaiczne życie, pragmatyzm miejskiego zarządzania. Na szczęście dzielnice w dużej mierze udało się ochronić przed monopolem plemiennym, jednak wyższy pozom samorządu stolicy – Rada Warszawy jest upartyjniony w stopniu zmonopolizowanym przez Koalicję Obywatelską. Relacje dzielnic z Ratuszem będą dowodem na prawdziwość deklaracji zmiany stylu rządzenia w wykonaniu PO i Nowoczesnej. Następna partia uzyskała monopol, a to wyzwanie – widzimy przecież przeszłe i obecne skutki niepodzielnej władzy. Partie dążą do bezwzględnej większości, z którą najczęściej sobie nie radzą zaraz po jej uzyskaniu. Na szczęście element dialogu i kompromisu pozostał w zróżnicowanych dzielnicach – zobaczymy więc jak sobie poradzi zwycięzca z największym wyzwaniem demokracji jakim jest porozumienia dla dobra wspólnego.

Autor jest szefem kampanii ogólnopolskiej Bezpartyjni Samorządowcy

Udostępnij

About Author