Przemysław Miller
Dzielnica podzielona jest od zawsze na Mokotów Górny i Mokotów Dolny. To bezsporny fakt, z którym nie można i nie należy nawet polemizować. Prawdziwy podział dzielnicy odbywa się jednak niestety nie za sprawą podziału administracyjnego, a za sprawą negatywnych mechanizmów natury ekonomiczno-społecznej i ma postępujące procesy na terenie obydwu jego części.
Na terenie dzielnicy można z powodzeniem wyróżnić wiele obszarów o charakterze kryzysowym – tj. takich, gdzie dochodzi do szeroko rozumianej bipolaryzacji w społecznym i ekonomicznych rozwoju tych terenów. Są to miejsca determinowane wysokimi wskaźnikami postępującego ubóstwa, starzenia się mieszkańców, procesów wyludniania związanych z wysokimi kosztami życia na tym terenie, różnorakimi patologiami, bezrobociem, złymi warunkami mieszkaniowymi, posiadanym wykształceniem, dostępem do infrastruktury miejskiej w postaci żłobków, przedszkoli, szkół, bibliotek etc. Słowem Mokotów jak w soczewce skupia wszystkie problemy kraju, z tą tylko różnicą, że na jego poziomie działają określone mechanizmy przeciwdziałające tego typu negatywnym procesom, a tu nie i dlatego też nieustannie podziały te się pogłębiają.
Zagrożone tym procesem tereny Mokotowa potrzebują pilnego opracowania planu mikrorewitalizacji dla tych obszarów, bo w przeciwnym razie Mokotów zasłuży na miano „Rio de Janeiro” Warszawy, gdzie oprócz ekskluzywnych enklaw mieszkalnych i biurowych wyrasta w skali miasta największa fawela nędzy i ubóstwa na Łuku Siekierkowskim, który staje się zupełnie innym miastem, z innymi ludźmi i problemami. Czy tak ma wyglądać świetlana wizja stolicy, miejsca przyjaznego jej mieszkańcom, w którym jej włodarze wyrównują wszelkie społeczne nierówności w jego rozwoju i dostępie do infrastruktury, na którą łożą się przecież wszyscy mieszkańcy Warszawy?
Obszary biedy strukturalnej będącej kolejnym krokiem na drodze do pełnego wykluczenia społecznego wraz z wieloletnim niedofinansowaniem budowy szeroko rozumianej miejskiej infrastruktury w ostatnim czasie zaczęły się również w poważnym stopniu przekładać m.in. na stan środowiska naturalnego i czystość powietrza w Warszawie. Liczba działek i nieruchomości, które zostały zidentyfikowane jako niepodłączone do sieci wodociągowo-kanalizacyjnej i gazowej, znacznie przekracza szacunki podawane uprzednio przez niezależnych specjalistów ds. ochrony środowiska naturalnego monitorujących te negatywne zjawiska na terenie miasta. Tylko na terenie jednego Mokotowa naliczono ponad 1600 takich nieruchomości. Obszarem o największej liczbie takich nieruchomości okazał się właśnie teren Augustówki i Siekierek, który może poszczycić się „palmą pierwszeństwa” w niedoinwestowaniu na mapie Warszawy.
Fawela siekierkowsko-augustowska nie jest wytworem ich mieszkańców, a wyłącznie wynikiem braku uwagi ze strony władz miasta, które nie wiedzieć czemu na terenie jednej z najbardziej prestiżowych dzielnic tworzą dzielnicę nędzy i ubóstwa, z którego skutkami walczy się przecież w UE.
W świecie dzisiejszych hierarchii wartości społecznych UE pojęcie walki z wykluczeniem społecznym, strefami ubóstwa i przyjaznego mieszkańcom miast ładu przestrzennego nabiera stale rosnącego znaczenia. Stają się one bowiem synonimami niezbywalnych elementów jakości życia z zachowaniem otaczającego nas środowiska naturalnego oraz tym, że są dowodem na efektywne pod względem społecznym gospodarowanie miastem. Światowe trendy w polityce przestrzennej wyrażają się funkcjonalnością, logiką prowadzonych przez miasto inwestycji, czytelnością podejmowanych działań oraz ich jak najlepszym zharmonizowaniem dla mieszkańców. Wtedy też powstaje starannie zaplanowana i uporządkowana całość, której wszystkie składowe elementy poddane są tym samym regułom gry, gdzie logika takiego funkcjonowania tworzy wysoką jakość życia dla mieszkańców z funkcjonalnością otaczającej ich infrastruktury.
Brak kompleksowych rozwiązań tej skali problemów wraz ze stworzeniem mechanizmów przeciwdziałającym wszystkim opisanym procesom powoduje, że Mokotów bezpowrotnie zatraca swój pierwotny charakter i esprit, które były jego niekwestionowanymi wizytówkami na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat historii.
To również ostatnia dzielnica na mapie Warszawy, która nie zdecydowała się do dnia dzisiejszego na wybudowanie swojej siedziby – ratusza, w którym jej mieszkańcy w godnych warunkach mogliby załatwiać wszelkie sprawy związane z kwestiami swojego zamieszkania na Mokotowie. Jest to też kolejny przykład na brak logiki działania polegającej na budowaniu określonych więzi z mieszkańcami. Takie antyspołeczne podejście do mieszkańców dzielnicy świadczy niestety tylko o tym, że proces bipolaryzacji w rozwoju dzielnicy będzie postępował konsekwentnie dalej w myśl starej rzymskiej zasady „divide et impera”.
Powstaną nowe zamknięte enklawy selekcjonowanego luksusu, modne kluby i restauracje i powstaną również nowe obszary usankcjonowanej przez włodarzy nędzy, gdzie zwiększy się tylko odsetek ludzi wykluczonych społecznie. Takie miejsca będą powstawały nie tylko na Siekierkach, ale i na terenie Sielc, starego Górnego Mokotowa, Sadyby, Wierzbna, Czerniakowa – tj. wszędzie tam, gdzie nie poprawia się przez dziesięciolecia stanu zaniedbanej bądź zniszczonej infrastruktury. Być może za 20-30 lat Mokotów będzie być musiał objęty nie procesem mikrorewitalizacji a kompleksowej, bo nie składa się on tylko z willi i kilku zamkniętych apartamentowców.
Siłą napędową dzielnicy w myśl zasad społeczeństw obywatelskiego nie są jej urzędnicy
z nadania politycznego, a mieszkańcy, którzy tworzą na jej terenie wieloraką wspólnotę funkcjonującą na wielu ważnych płaszczyznach życia – czego nie dostrzegają władze.
To dziwna jak na XXI w. wizja rozwoju Mokotowa, raczej bliższa tej XIX-wiecznej z kart „Lalki” Bolesław Prusa, człowieka zwracającego jak nikt inny uwagę na problem wykluczenia, ubóstwa i kontynuowania w życiu społecznym takich podziałów, które nigdy nie prowadzą do pełnoprawnego rozwoju a stają się wręcz jego czynnikiem hamującym.
Fot. Przemysław Miller