Wojciech Dąbrowski
Pewien kandydat, nie zdradzę wam jaki,
Przyznał, że dręczą go senne majaki.
Sny nietypowe, bo sami przyznacie,
Nie każdy może śnić o magistracie.
A on codziennie we śnie i na jawie
Już Prezydentem się widzi w Warszawie.
Gdy sen nadchodzi, rozmyśla i marzy:
Będę bywalcem na dworach cesarzy,
Na mnie czekają z wizytą od wtorku,
Burmistrz Berlina i Nowego Jorku,
I nieuchronnie ta chwila się zbliża,
Że będę równy merowi Paryża.
Jaki to splendor! A ile zaszczytów!
Przy mnie stolica ma szansę rozkwitu.
Jaki kandydat jest lepszy? No, jaki?
Będą mi tego zazdrościć chłopaki.
Ja wybuduję mur większy niż chiński,
I będę sławny jak Stefan Starzyński.
Gdy tak przymierzał do sił swe zamiary,
Zaczęły dręczyć go nocne koszmary,
Bo wieść jakiego ma mieć Prezydenta,
Z Warszawy szybko dotarła na cmentarz.
Wśród duchów popłoch. Zagląda strach w oczy.
Czym ten kandydat nas jeszcze zaskoczy?
Gdy wieść Starzyński usłyszał o sobie,
Aż kilka razy przewrócił się w grobie.
– Miałem tu – mówi – mieć wieczny spoczynek,
Lecz muszę działać. I pobiegł na Rynek.
Na Starym Mieście wszedł w tłum i zawołał:
Ludu Warszawy! Czas stawić nam czoła!
Chcę bronić miasta, gdzie wszystkie znam kąty.
Wzywam jak kiedyś, w trzydziestym dziewiątym:
Rodacy! Nie ma ważniejszej dziś sprawy!
Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy!
A gdy syreny zawyły z głośnika,
Schodząc z pomnika, spotyka Patryka.
– Posłuchaj, chłopcze, in spe Prezydencie,
Skąd w tobie buta, nieznośne zadęcie?
Żeby mieć prestiż i zdobyć pozycję,
Trzeba okiełznać niezdrowe ambicje.
Tupet to trochę za mało, mój panie,
By zdobyć serca, szacunek, uznanie.
Znasz mój życiorys? Uprzedzam cię z góry,
Trudna jest droga do Prezydentury.
To lata służby, doświadczeń, praktyki,
Znajomość rzeczy i pewne nawyki.
Potrzeba czasu, by stać się elitą,
Nie wolno igrać tak z Rzeczpospolitą.
A ty? Maniery masz raczej jak z buszu.
Jaki wstyd dla nas! Ktoś taki w ratuszu?
Choćbyś założył garnitur i krawat,
Nie da się łatwo oszukać Warszawa.
Tak nie omami się dziś społeczeństwa,
Wybacz, lecz w twarzy ci brak dostojeństwa.
Możesz mieć modną fryzurę i grzebień.
Lecz nie przeskoczysz, mój chłopcze, sam siebie,
Bo jest różnica: podwórko czy Wersal,
Zawsze natura wylezie z blokersa.
Słoma wystaje. Choć minie i sto lat
Każdy rozpozna kibola z Opola.
Możesz nam składać, co rusz, obietnice,
Lecz bufonada ma pewne granice.
Dobrze ci radzę, zmień ton od tej pory,
Mniej arogancji, a więcej pokory.
Pycha, chłoptasiu, tę jedną ma wadę,
Że kroczy przodem, lecz wieszczy upadek.
Tego mu było, przyznacie, zbyt wiele.
Kto śmie mi dawać te rady, apele?
Precz, senna maro! Do grobu z powrotem!
Też autorytet! Tu wstał zlany potem.
I choć bezsenną zmęczony był nocką,
Udał się rączo wprost na Nowogrodzką.
© MKWD (Muzyczny Kabaret Wojtka Dąbrowskiego)