W 2018 r. odbyły się wybory samorządowe, które wyłoniły nowe, samorządowe władze Warszawy zarówno na poziomie gminy (miasta) jak i jednostek niższego rzędu (dzielnic). W wyborach tych mieszkańcy, w ponad 98 % bezpartyjni, oddali zarządzanie miastem i dzielnicami głównie przedstawicielom partii politycznych. Radnymi zostali członkowie PO z Nowoczesną, PIS-u (z satelitami) i … jedna przedstawicielka SLD. Zarządzanie dzielnicami też w przewadze przypadło radnym partyjnym z niewielką reprezentacją przedstawicieli lokalnych stowarzyszeń.
Jaki jest tego rezultat Permanentna walka przedstawicieli głównych partii politycznych między sobą w imię interesów partyjnych i kreowania wizerunku swojego ugrupowania a zarządzaniem miastem zajmują się jak dotąd urzędnicy ratusza będący pracownikami zależnymi od partyjnego kierownictwa miasta.
Na to jeszcze nakłada się działalność i decyzje Wojewody, który jest urzędnikiem rządowym (a więc powołanym przez rządzące ugrupowanie) i w imię interesu partii rządzącej stara się utrudniać prace swoich przeciwników politycznych a także ignorować opinie mieszkańców.
Takich działań było wiele, jak chociażby wydanie przez Wojewodę zgody na postawienie budynku między budynkami al. Solidarności 60 i 60A mimo odmowy ratusza i protestów mieszkańców, czy podobnie na ul. Wałowej, zmiany nazw obiektów miejskich mimo zdecydowanego sprzeciwu mieszkańców albo ostatnio zapowiadana przez Wojewodę szczegółowa kontrola ratusza dotycząca 500+ (ale nie tylko).
A co na to radni
Kilku z nich już po paru miesiącach postanowiło wystartować w wyborach do Europarlamentu pod szyldami partyjnymi i z programami dalekimi od tematów samorządowych. Teraz w zbliżających się wyborach parlamentarnych znowu na listach partyjnych komitetów wyborczych znajdujemy sporą reprezentację warszawskich „samorządowców”, którzy zostali wybrani przez mieszkańców na najbliższe 5 lat.
Jak widać części z nich działalność samorządowa już obrzydła, może się nią znudzili, a może uznali, że dla kariery osobistej czy materialnej bardziej opłacalna jest praca parlamentarna i wejście do tej niby „wielkiej polityki”.
Niestety programy największych komitetów wyborczych nie zawierają żadnych pomysłów na rozwój i zwiększenie uprawnień samorządów lokalnych, poprawę ich współpracy z władzami centralnymi, decentralizację zarządzania lokalnymi społecznościami. Zawierają za to mnóstwo obietnic wyborczych bez pokrycia, bez szans na realizację będących wyścigiem obietnic typu „kto da więcej”. Tylko wyborcy muszą pamiętać, że to oni zapłacą za realizację każdej przedwyborczej obietnicy. I płatnikami nie będą parlamentarzyści ani najbogatsi, ale klasa średnia i aspirujący do klasy średniej czyli ponad 80 % społeczeństwa.
Dlatego, zanim my wyborcy 13 października postawimy X przy nazwisku danego kandydata to zamiast kierować się listą partyjną, warto sprawdzić dotychczasową jego działalność, jego wiarygodność, program wyborczy i zastanowić się, czy warto oddać głos na kandydata – radnego, który zamiast przez kolejne 4 lata reprezentować w samorządzie interes swoich wyborców decyduje się na „karierę polityczną” … w interesie swojej partii i pewnie swoim.
Ryszard Krzysztofowicz, bezpartyjny samorządowiec, przewodniczący Rady i Zarządu Osiedla Muranów