Eugeniusz Tyrajski, pseudonim „Sęk” był żołnierzem Pułku AK „Baszta”, Kompanii K2 Batalionu „Karpaty”, który podczas Powstania Warszawskiego bohatersko walczył na Mokotowie, Sadybie i Czerniakowie. Urodził się 8 października 1926 r. Należał do Szarych Szeregów. Ostatnio był przewodniczącym stowarzyszenia Środowisko Pułku Armii Krajowej „Baszta” i innych Mokotowskich Oddziałów Powstańczych, wiceprezesem i skarbnikiem Związku Powstańców Warszawskich. Do ostatniej chwili promował patriotyczne wartości, dbał o pamięć żołnierzy walczących z niemieckim okupantem. Niestety w drugim dniu Świąt Bożego Narodzenia odszedł od nas na wieczną wartę. 2 stycznia 2020 r. pożegnaliśmy Go na Powązkach.
Ostatni Pan Eugeniusz odwiedził nas 26 maja 2019 r., gdy odbierał Nagrodę Południa za „bohaterstwo podczas Powstania Warszawskiego i za dawanie świadectwa ”. Ze sceny Multimedialnej Biblioteki przy ul. Tynieckiej zwrócił się do zebranych następującymi słowami: – Ja przede wszystkim nie lubię tego słowa „bohater”. Dlaczego? Myśmy byli młodzi, myśmy byli przygotowani do życia. Miałem ojca, który dał mi patriotyczne wychowanie, bo sam walczył w 1919 i 1920 roku z Bolszewikami. I my traktowaliśmy to za swój obowiązek. My robiliśmy to, co do nas należało. A przy tym byliśmy świetnie wyszkoleni i dlatego właśnie miałem szczęście.
Ale co to jest to „szczęście”? Każdy z nas szczęścia pragnie, wręcz pożąda. O szczęściu marzy w rozmyślań godzinie. Nikt jednak nie wie, jak szczęście wygląda i gdy je spotka to często ominie. Szczęście trzeba umieć wykorzystać. Mnie się to jakoś udawało, a ponadto byłem bardzo dobrze wyszkolony. – kontynuował Eugeniusz Tyrajski – I dlatego właśnie to, co pan zacytował, ten fragment moich wspomnień z terenu wyścigów konnych na Służewcu, gdzie ja mając osiemnaście lat przystępowałem do powstania, bo to był 1 sierpnia. Byłem już przeszkolony, występowałem jako zastępca dowódcy drużyny. Niestety, mimo wszystko, te walki były bardzo ciężkie. W pierwszym momencie zdobyliśmy dużo terenów, a potem Niemcy się zorientowali, zorganizowali i zepchnęli nas. Najgorsze to, że z 15-osobowej drużyny, której ja byłem zastępcą dowódcy, zginęło sześciu kolegów.
Oto fragment jest wspomnień dotyczących dramatycznych wydarzeń na Wyścigach Konnych: – Po przeczołganiu się w kierunku północno-zachodnim przez część toru treningowego znalazłem się za załomem muru, który stanowił naturalną osłonę. Dotarło nas tam około 15-20. Większość była ranna. Przy pomocy wiązki sidolówek chcieliśmy zrobić wyłom w murze, ale nic z tego nie wyszło. Przy samym murze rosły drzewa. Wdrapaliśmy się na jedno z nich z kolegą, z drzewa na mur. Siedząc okrakiem na murze odbieraliśmy kolejnych rannych podawanych przez innych dwóch kolegów. Tylko nasza czwórka nie odniosła żadnych obrażeń. Opuszczaliśmy, jak najdelikatniej, kolejnych rannych kolegów za mur. Niestety tam już nie miał kto ich odebrać. Uważam to za największe swoje dokonanie w czasie Powstania. Nie strzelanie, w czasie którego trafiło się wroga lub nie, ale ocalenie życia kilkunastu rannym kolegom.
AT, aro
Na zdjęciu: Eugeniusz Tyrajski po odebraniu Nagrody Południa z rąk Piotra Miksa. Fot. Janusz Kurzawa