Z Patrykiem Hałaczkiewiczem, koordynatorem krajowym Bezpartyjnych Samorządowców rozmawia Andrzej Rogiński
– Co takiego pan zrobił, co pan powiedział, że powstała struktura Bezpartyjnych?
– Nie ja założyłem tę strukturę, bo to jest jednak grupa prezydentów, burmistrzów, głównie z zachodniej Polski. Spotkali się oni na początku 2017 roku. Mam na myśli województwa lubuskie, zachodniopomorskie, dolnośląskie, a więc prezydentów odpowiednio z Zielonej Góry, Lubina, Bolesławca i Szczecina. Pojawiła się idea zjednoczenia wszystkich niezależnych komitetów samorządowych, właśnie bezpartyjnych samorządowców. Myśmy się już spotkali w 2014 roku przed wyborami na jednej konferencji. Problem polegał na tym, że każdy u siebie w województwie występował wówczas pod innym szyldem. Różne komitety, różnie się nazywające, ale z tą samą ideą.
– I doszliście w końcu do wspólnego wniosku, że warto mieś wspólny brand?
– Tak. Partie polityczne dążą do tego, żeby wejść głębiej w samorząd. Ich wojna jest przenoszona na teren samorządu. Doszliśmy do wniosku, że jeśli mamy nie zginąć w tej wojnie polsko-polskiej musimy się zjednoczyć i pójść do wyborów pod jednym brandem. Mieliśmy i mamy nadal podobne poglądy, podobną ideę samorządową, podobną ideę decentralizacji. Z tym, że teraz w całej Polsce powinien powstać jeden wspólny komitet samorządowy, właśnie bezpartyjny. Pod tym brandem, powinniśmy wszyscy pójść do wyborów, oczywiście na zasadzie pełnej autonomii, na zasadzie federacji, co przede wszystkim odróżnia nas od partii politycznych.
– To trochę wynika z wyborczej metody D’Hondta, która faworyzuje duże ugrupowania. W Polsce trzeba być dużym, wielkim i silnym.
– To też jest pragmatyka. Trzeba właśnie być dużym, wielkim i silnym, żeby w ogóle gdziekolwiek zaistnieć. Wiele komitetów lokalnych z 5-7 procentami zdobywa zero mandatów.
– Ale przy zjednoczeniu otrzymują premię.
– Przy zjednoczeniu otrzymują premię. Na Dolnym Śląsku prześledziliśmy to w ostatnich dwóch elekcjach, gdzie odpowiednio zdobywaliśmy kilkanaście procent głosów, a w 2010 roku nawet ponad 20 proc. głosów. Okazało się, że gdy samorządowcy, czyli prezydenci, burmistrzowie, radni zjednoczyli się, to osiągnęliśmy drugi wynik na Dolnym Śląsku. Przegraliśmy tylko z Platformą Obywatelską, a pokonaliśmy Prawo i Sprawiedliwość. Więc to jest możliwe, to jest realne. Tylko trzeba po prostu czasem zobaczyć kto jest wokół i rozmawiać ze sobą.
– Dzisiaj Warszawa przystąpiła do ogólnopolskiej struktury Bezpartyjnych Samorządowców. Jak pan postrzega to wydarzenie?
– Dzisiaj po raz pierwszy od dwudziestu paru lat kilkadziesiąt osób z kilkudziesięciu organizacji podpisało wspólne porozumienie dla Warszawy i deklarację, że chcą iść do wyborów pod jednym szyldem. To jest pierwszy krok. Zakładam, że tych organizacji pewnie jest jeszcze drugie tyle. No ale to jest pewien sygnał. Wbijamy dzisiaj sztandar w Warszawie, sztandar samorządności i bezpartyjności. Pytam kto z nami idzie? Dzisiaj nie ma innej alternatywy. Jest polityka partyjna lub polityka bezpartyjna. Został zrobiony pierwszy krok. Co będzie dalej to już zależy od samych działaczy w Warszawie. Nie od nas gdzieś tam na zachodzie Polski, tylko od samych warszawiaków.
– Co pan chce powiedzieć warszawiakom?
– Trzymam kciuki. Nie będzie samorządnej bezpartyjnej Polski bez samorządowców w Warszawie. Dlatego, że tutaj są zwrócone oczy i mediów i Polaków. Jeśli w Warszawie będzie pokazana ta jedność to będzie ona bardziej widoczna w całej Polsce.