3 marca w Służewskim Domu Kultury odbyło się „Dyktando nad Dolinką”. Do udziału zgłosiły się 102 osoby, ale dyktando napisało 68 uczestników. Jury w składzie dr Barbara Pędzich, dr Magdalena Wanot-Miśtura, dr Marcin Będkowski wyłoniło zwycięzców: I miejsce – Katarzyna Bugaj, II miejsce – Olga Klecel, III miejsce – Adam Biniszewski.
Wydarzenie uzyskało patronat Bogdana Olesińskiego, burmistrza Dzielnicy Mokotów, który wziął udział we wręczaniu nagród. Partnerami byli: Rada Języka Polskiego przy Prezydium PAN, gazeta „Południe – Głos warszawiaków”, Koło Miłośników Żywego Słowa, Co jest grane24, Fundacja Języka Polskiego.
Poniżej publikujemy treść dyktanda:
Co dzień o wpół do jedenastej w służewskiej minikawiarence
zjawia się chytry żurnalista w wieku czterdziestu lat mniej więcej.
Spoza żaluzji modrzewiowych patrzy z ukosa ów sprytniacha
na ciut-ciut1 sennych warszawiaków sunących wzdłuż ulicy Bacha2.
Już smukły ultramaratończyk do spożywczego truchtem bieży
po chałkę, musli3, miód wrzosowy ten sobie poje jak należy!
Supersportsmenka z klubu fitness, wynalazczyni diety cud
i ekspoeta, który sklecił trzy liche haiku i pięć ód.
Podtatusiały wuefista, arcymistrz skoków wzwyż i w dal,
z lekka wstawiony na dzień dobry, bo topił w trunkach próżny żal.
Dżudoczka w wieku balzakowskim z fryzurą à la Lady Di,
handlarz śpieszący4 do lombardu, by tanio upchnąć sprzęt hi-fi5.
Rozkojarzony deskorolkarz słucha hip-hopu z empetrójki,
a pseudokibic w adidasach prze w przód, nieskory dziś do bójki.
Rzetelny zdun z osiedla Żerań zmierza do cechu rzemieślników,
niemałą by uciułał sumkę, chałturząc z rzadka w Reykjavíku6.
Chichocze z żartów facebookowych żona szwedzkiego attaché
i chyżo, by się ustrzec mżawki, w przeciwdeszczowym trenczu mknie.
Wtem rozpadało się znienacka, grad hula wkoło z dżdżem na spółkę,
aż suchuteńki dotąd chodnik naraz przedzierzgnął się w rzeczułkę.
Zżyma się hoża wizażystka, nad wyraz czcząca styl glamour,
że się rozmaże w takiej aurze jej nienaganny manikiur7.
Przewrażliwiony hipochondryk żłopnął dwa hausty gorzałczyny,
tak dla immunostymulacji i ustrzeżenia się anginy.
Z lewa wychynął pan Ildefons, ni stąd, ni zowąd wrzasnął: hura!8
Puścił się w pląsy wpośród kałuż, krzesząc hołubce w takt mazura.
Pomknął het, het9 na Pragę-Północ, cwałując niczym Winnetou,
a nuż przydarzy mu się rychło przedpołudniowe rendez-vous.
Brnie w bród biznesmen10 pół-Cypryjczyk, toż go niedola dziś dosięgła,
w nowo kupionym volkswagenie awaria (czyżby sworzeń sprzęgła?).
Dżezmen11 z zacięciem humanisty wraca z tournée po Żywiecczyźnie,
szemrząc coś o eschatologii i Nietzscheańskim12 nihilizmie.
Rozmarzył się nasz quasi-szpieg o nie najbłahszych ludzkich losach,
zdmuchując szarobury popiół z rozżarzonego papierosa.
I nie zaniechałby czczych mrzonek ani na jedno okamgnienie,
gdyby nie żwawy krzyk kelnerki: prosiłabym o niepalenie!
Autorką tekstu jest dr Barbara Pędzich
albo: ciut, ciut
2 albo: ul. Bacha
3 albo: muesli, albo: müsli
4 albo: spieszący
5 albo: Hi-Fi
6 albo: Rejkiawiku
7 albo: manicure
8 albo: hura/hurra/ hurra!
9 albo: het, het!
10 albo: businessman
11 albo: jazzman
12 albo: nietzscheańskim