sobota, 7 grudnia

Marzy mi się cicha i czysta Ochota

Google+ Pinterest LinkedIn Tumblr +

Z Katarzyną Ankudowicz rozmawia Rafał Dajbor
– Gra Pani w wielu serialach. Ostatnio mogą Panią oglądać widzowie m.in. „Pierwszej miłości”, „Blondynki” i „O mnie się nie martw”. Które ze swoich ekranowych wcieleń lubi Pani najbardziej?
– Wszystkie swoje role lubię tak samo, choć z jedną, mimo mojej do niej sympatii właśnie się rozstałam. Od kilku miesięcy nie gram już bowiem w „Pierwszej miłości”.
– To była Pani decyzja?
– Tak, na szczęście miałam ten komfort, że mogłam sama zadecydować o sobie i po długich namysłach i wahaniach zdecydowałam się odejść. Moja postać była bardzo wyrazista i mocno eksploatowana przez scenarzystów. Doszłam do wniosku, że wszystko, co mogłam tam zagrać, to już zagrałam i chcę iść dalej. Jestem szczęśliwa, że mogłam sobie pozwolić na ten luksus wyboru!
– Czy pamięta Pani chwilę, w której zrozumiała Pani, że chce być aktorką? A może to wcale nie była jedna chwila, ale jakiś ciąg chwil?
– Od dziecka uwielbiałam występować, bo miałam z tego podwójną przyjemność: cieszyło mnie zarówno samo występowanie jak i to, że inni mają radość z oglądania mnie. Potem przez lata dowiadywałam się, o co chodzi w tym całym „byciu aktorką”, aż dostałam się do warszawskiej Akademii Teatralnej i zostałam aktorką naprawdę. Mam szczęście dużo pracować zawodowo i wciąż mieć z tego radość. Mam nadzieję, że widzowie oglądając mnie, też nadal ją mają.
– Przez trzy lata występowała Pani w Teatrze im. Gombrowicza w Gdyni. Co sprawiło, że rozstała się Pani z tym teatrem i wybrała los „wolnego strzelca”?
– To samo, co zdecydowało o pożegnaniu się z rolą Beaty w „Pierwszej miłości”. Po prostu uznałam, że coś już poznałam, czegoś się nauczyłam, jakiś etap się zamknął i chcę kolejnych wyzwań.
– A czy którąś ze swoich gdyńskich ról szczególnie Pani pamięta, ceni?
– Zdecydowanie jest to zakonnica Anna z „Wariata i zakonnicy” Witkacego. Było to moje największe w życiu wyzwanie aktorskie.
– Studiowała Pani „witkacologię” przygotowując się do tej roli?
– Uwielbiam język i wrażliwość Witkacego. Dużo już wiedziałam i z radością pogłębiałam wiedzę o nim i jego twórczości przy okazji prób nad spektaklem. Niestety nie obniżyło to poziomu trudności mojej roli, było to zadanie szalenie wymagające. Obawiam się, że nie sprostałam mu w zamierzonym zakresie, w każdym razie do teraz czuję niedosyt. Marzę o graniu ról z wysokiej, świetnej dramaturgii, mam nadzieję, że będzie to kiedyś możliwe.
– W Pani skromnym dorobku teatralnym widnieją znane nazwiska. Jeszcze w szkole aktorskiej Zbigniew Zapasiewicz, a potem Artur Barciś, Jerzy Bończak, Jan Szurmiej. Czy od któregoś z tych reżyserów nauczyła się Pani czegoś ważnego?
– Dorobek teatralny mam może skromny, ale bardzo przeze mnie ceniony! Mimo dużej ilości pracy w serialach uwielbiam grać w teatrze. Nawet jeśli są to role małe czy epizodyczne, tak jak w warszawskim Teatrze Komedia, gdzie rozpoczęłam właśnie próby do spektaklu „Trema” w reżyserii Johna Weisbergera. Bardzo polubiłam pracę w zespole, jest szalenie rozwijająca. Podglądam aktorów, których podziwiam i uczę się patrząc jak pracują. Tak było z Agnieszką Grochowską, która grała tytułowego „Kopciucha” Janusza Głowackiego w reżyserii Willa Pomerantza, czy Magdą Wójcik, z którą gram w „Hotelu Westminster” w reżyserii Jerzego Bończaka, czy Dorotą Lulką w „Piaf” w reżyserii Jana Szurmieja i z wieloma innymi. Każda praca uczy mnie samych ważnych dla mnie rzeczy. Każde spotkanie ludzkie i zawodowe traktuję jak lekcję. Ja naprawdę najbardziej wierzę w naukę i rozwój i z tego właśnie czerpię ogromną przyjemność.
– Uważa się Pani za aktorkę charakterystyczną, za amantkę, a może w ogóle nie uznaje Pani takich podziałów?
– Wiem, co ten podział znaczył kiedyś w odniesieniu do dramaturgii klasycznej, ale dziś perspektywa jest dużo, dużo szersza. Mamy teatry repertuarowe, dotowane przez państwo, w których zobaczymy klasykę (i nie tylko), mamy teatry komercyjne, gdzie możemy zobaczyć wszystko i w których występować może każdy. Mamy filmy fabularne, seriale, reklamy… bardzo, bardzo szeroki wachlarz możliwości pracy dla aktora! Niezbyt wierzę w podziały i klasyfikacje, dużo bardziej w uczciwą pracę i zgłębianie warsztatu. Zgodnie z tą filozofią, szczęśliwie sprawdzam siebie na różnych polach już od przeszło piętnastu lat.
– Jeśli mówimy o aktorstwie charakterystycznym – trudno zapomnieć Pani „gdakanie” w „Dniu świra” Marka Koterskiego… Mała, debiutancka epizodyczna rola, ale bardzo pamiętna, do tego zagrana w bardzo ważnym w historii polskiego kina filmie.
– Dostałam tę rolę przez całkowity, totalny przypadek. Byłam akurat w pomieszczeniu razem z panią, która robiła obsadę do tego filmu i stwierdziła, że pasowałabym. Kręciliśmy te zdjęcia w pociągu jadącym na trasie Warszawa-Białystok i z powrotem. Cieszę się, że przypadek pozwolił mi zagrać ten epizodzik. Jako że jednak w przypadki mało wierzę, to każde powierzone mi zadanie staram się wykonać rzetelnie i najbardziej charakterystycznie jak umiem.
– Która część Warszawy jest Pani najbliższa?
– Zdecydowanie ta, w której mieszkam, czyli Stara Ochota.
– Całe swoje warszawskie osiemnaście lat spędziła Pani właśnie na Ochocie?
– W okresie studenckim, z różnych powodów – organizacyjnych, finansowych i towarzyskich – bardzo często zmieniałam mieszkania. Jak to na studiach. Ale odkąd zamieszkałam na Starej Ochocie, bardzo się z nią zżyłam. Bardzo lubię to piękne miejsce, związałam się też z sąsiadami, tu czuję się u siebie.
– A czy Stara Ochota ma też jakieś mankamenty?
– Marzy mi się, żeby zniknął smog i hałas. W tej przepięknej dzielnicy, pełnej starych kamienic, objętych ochroną konserwatora zabytków, powinna być enklawa zieleni, ciszy i spokoju. Takie są moje marzenia. Rzeczywistość jest trochę inna, choć nie tak daleka od ideału. Wierzę w działalność obywatelską i odpowiedzialność zbiorową, w rozumieniu, że robię tyle, ile mogę dla dobra wspólnego, bo to też moje dobro, moja odpowiedzialność. Chcę być specjalistką w swojej dziedzinie, ale też uczestniczyć w życiu mojej wspólnoty, zgłaszając swoje bolączki, wypełniając swoje obowiązki, lecz decyzje dotyczące zagospodarowania miast chciałabym pozostawić specjalistom w tych kwestiach. Tak więc rozumiem, że każdy medal ma dwie strony i doskonałe położenie komunikacyjne Ochoty, skutkuje nagromadzeniem aut, problemami z parkowaniem czy hałasem tramwajów. Wierzę jednak w ekspertów pracujących dla władz miasta, że znajdą rozwiązanie godne Salomona – nie cofną nas w czasie, ale też będą chcieli chronić to, co na Ochocie cenne i wyjątkowe. Skutkiem takiej właśnie perspektywy jest ogólnopolska akcja #pozywamsmog, której jestem ambasadorką. Idąc do sądu z roszczeniami wobec państwa i miasta, chcemy czystego powietrza dla wszystkich. Wiemy, że smog w Polsce zabija około 40 tysięcy ludzi rocznie. Chcemy realnych zmian. Zmiany potrzebne są na poziomie ustawodawczym i wykonawczym, a nie na poziomie rozmowy z sąsiadem dlaczego jeździ trzydziestoletnim dieslem z wyciętym filtrem. Odpowiedź jest prosta – jeździ, bo może. Mamy w Polsce taki poziom świadomości, że rozmowa na temat sprzątnięcia kupy na chodniku po własnym psie prowadzi do konfliktów światopoglądowych. Tymczasem po pierwsze, w ogóle nie powinno być tej rozmowy, bo jest jasno uregulowane, że „twój pies = twoja kupa”, po drugie sprawy światopoglądowe to kwestie intymne każdego z nas i błagam, odczepmy się od nich raz na zawsze! Marzę o takim świecie, w którym po prostu będziemy robić, co do nas należy, rozumieć racjonalne ograniczenia, myśleć i wierzyć w co chcemy. Dlatego sama nie narzekam, tylko działam.

Udostępnij

About Author