Andrzej Rogiński
Czyją zasługą była nadzwyczajna frekwencja wyborcza w Warszawie? Dlaczego w rejestrze wyborczym nagle przybyło około 20 tys. osób?
Nastąpiła mobilizacja dwóch zwalczających się korporacji politycznych. Warszawiacy w większości mają poglądy liberalne. Gdy Patryk Jaki zaczął składać deklaracje bez pokrycia, opowiadać, że ma gwarancje rządowe sypnięcia pieniędzmi pod warunkiem wybrania go na prezydenta miasta, w ludziach się zagotowało. Warszawiacy są przeciwni reformom prokuratury i sądownictwa w wykonaniu Zbigniewa Ziobry, partyjnego i służbowego przełożonego Patryka Jakiego. Gdy podwładny podczas debaty telewizyjnej zrezygnował z przynależności do Solidarnej Polski, a następnie wsiadł do autobusu z napisem PiS, w ludziach ponownie zawrzało. Gdy tuż przed ciszą wyborczą zaczął porównywać wybory do powstania warszawskiego czara goryczy się przelała. Dlatego PiS dostał baty. Jaki wraz z Ziobrem skompromitowali PiS.
Frekwencja wyborcza w tegorocznych wyborach samorządowych była wyższa niż zwykle. Ale w Warszawie była rekordowa. Dwie partie polityczne zasiadające w Sejmie wykorzystały wszelkie możliwości, by uzyskać prezydenturę Warszawy. Wykorzystały do tego wszystkie narzędzia, którymi dysponuje aparat państwowy i samorządowy, swoje telewizje, a nawet w pewnej mierze władzę sądowniczą. Myli się jednak ten, kto sądzi, że ich głównym celem było zaspokajanie potrzeb wspólnoty samorządowej, a więc naszych. Ich celem było udowodnienie, kto jest górą. Zbliżają się bowiem wybory do parlamentu, a kto tam zdobędzie większość, ten będzie uchwalał prawo i miał swój partyjny rząd.
Odbyło się głosowanie, ale wyborów nie było. Większość głosowała nie tyle za Rafałem Trzaskowskim, co przeciwko Patrykowi Jakiemu. Przestraszeni wyborcy dostrzegli perspektywę rządów tzw. małpy z brzytwą, więc zwiększyli nadmiarowo frekwencję. W rezultacie udział pozostałych komitetów wyborczych spadł poniżej progu biorącego mandaty. Rada Warszawy będzie więc w całości złożona wyłącznie z radnych z nadania partyjnego.
Składki partyjne w Polsce płaci 80 tys. osób, a więc poniżej jednego procenta uprawnionych do głosowania. Oznacza to, że 99 procent wyborców Warszawy nie ma ani jednego przedstawiciela w Radzie Warszawy, ani jednego w Sejmiku Województwa Mazowieckiego, nieliczni zostali radnymi dzielnic. A przecież bezpartyjne komitety przygotowały programy i wyłoniły kandydatów na radnych. Ludzie ci zostali odepchnięci od udziału w podejmowaniu decyzji o swoich wspólnotach samorządowych. Wybrani radni zaś nie reprezentują społeczeństwa w jego zróżnicowanym przekroju. Na tym polega klęska państwa partyjnego.
Zawiodły wszelkie instytucje państwa: władza ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza. Polska oddaliła się od państwa demokratycznego, mamy partiokrację. Wina leży zarówno po stronie PiS jak i PO. Partie te nie dość, że dzielą Polaków, to jeszcze nie dają im możliwości współuczestniczenia w sprawowaniu władzy, nawet samorządowej. To jest działalność na szkodę Narodu.
PS A tak przy okazji: czy ktoś widział w Konstytucji RP, by obywatelowi przysługiwało bierne prawo wyborcze?